Julia Żmudka
ZAKLĘCIE
Rana pod opatrunkiem piekła nieznośnie nawet przy delikatnym ruchu. Przyjmował ten ból z wdzięcznością. Dzięki niemu w końcu odetchnął z ulgą. Nabój, który go trafił, razem z tkankami rozdarł źródło jego największego lęku – już nikt nie zmusi go, by kogokolwiek krzywdził. Nikt nie będzie musiał się przed nim bronić. Nikt nie będzie musiał się go bać.
Nie był w stanie walczyć, a to mogło skutkować tylko jednym – jego wartość w tym dziwnym, niezrozumiałym dla nikogo konflikcie spadła do zera. Przestał być zasobem, narzędziem wypluwającym określoną liczbę pocisków na sekundę (zawsze zbyt małą) i znów mógł być wyłącznie człowiekiem – kruchym, słabym, ale pełnym nadziei, że wszystko wróci do normy.
Szybko okazało się, że nadzieja mu nie wystarcza. Fizyczna słabość coraz bardziej przypominała wymówkę. Mimo wszystko był żołnierzem i nie mógł pozbyć się myśli, że żołnierz powinien walczyć.
Dlatego przystąpił do walki – ale na własnych warunkach. Wybrał oręż, którym mógł się posługiwać przy obecnym stanie ciała i ducha.
Słowa.
Słowa miały dużo zalet: nie kosztowały wiele (ewentualnie trochę dumy do przełknięcia, ale taką cenę bez wahania zaakceptował), mógł korzystać z nich do woli, a ich różnorodność sprawiała, że stawały się użyteczne właściwie przy każdej okazji. Co prawda potrafiły ranić, ale odpowiednio dobrane mogły także leczyć. Tylko z ich ciężarem bywało różnie.
Często wydawało mu się, że w ogóle nie mają wagi. Że w obliczu innych wydarzeń nie da się ich dostrzec. Nie potrafił jednak znaleźć innego rozwiązania, pozostał więc przy nich z myślą, że przecież dzięki nim pomaga – jeśli nie wszystkim, to przynajmniej sobie. I mówił.
Mówił, że jest zmęczony. Że się boi. Że nie chce już tak dłużej. Że czeka. Że tęskni. Że nie widzi sensu w tym wszystkim. Że chciałby, by było tak, jak wcześniej. Że żałuje. Że przeprasza. Że ma nadzieję. Że wierzy.
To były bardzo proste słowa i wcale nie było ich dużo, ale żołnierz powtarzał je jak zaklęcie. Powtarzał tak długo, aż w końcu stały się zaklęciem, a ono przeniknęło do umysłów jego towarzyszy, którzy przyjęli je, a potem ponieśli dalej, zamieniając w czyny, a raczej – w zaprzestanie czynów.
A może nie było w nich żadnej magii, może po prostu były prawdziwe.
I tylko w jednym żołnierz nie miał racji – jego wartość w tym dziwnym, niezrozumiałym dla nikogo konflikcie wzrosła. Wielokrotnie.
* * *