Mikrofikcja: Papierowe granice

Pat Malczyszyn

Dla pięknych i wartościowych ludzi z Ukrainy, z którymi pracowałam. Anastasia, Максім, Iryna, Держись крепче!

PAPIEROWE GRANICE

Rodzice obudzili nas przed świtem. Wraz z dwuletnią siostrą, Olenką, byłyśmy już spakowane. Mama musiała się tym zająć, kiedy spałyśmy. Chociaż teraz, gdy o tym myślę, przypominam sobie, że chyba już od jakiegoś czasu przygotowywała się na to, co miało nastąpić.

Jeszcze zanim podniosłam powieki, zdawało mi się, że słyszę stłumiony świst i wybuch gdzieś w oddali. Nie byłam pewna, czy to pogłos sennej pieśni, czy już rzeczywistość, a mój umysł był jeszcze zbyt odrętwiały, by się nad tym zastanowić.

– Viktoriya, dziecko. Wstań i pomóż mi. Musimy jechać. Nie ma czasu. – Błagalny ton matki wdarł się do mojej świadomości jak prawdziwy pocisk, cucący, stawiający na nogi, wywołujący reakcję „walcz albo uciekaj”. Zerwałam się natychmiast. Olenka kwiliła na rękach matki, trąc oczy piąstkami. W progu leżała tylko jedna torba podróżna. Mama chwyciła za jedno ucho, drugie zostawiła dla mnie.

Na zewnątrz czekał na nas tato. Kiedy wyszłyśmy mu na spotkanie, zobaczyłam, że zaczynało się robić jasno. Nie było jednak zwyczajnego zimowego nieba zasnutego szarymi chmurami – nad horyzontem unosiły się kłęby czarnego dymu. Tak gęstego, że miało się wrażenie, jakby przyjęły namacalną formę.

– Dokąd idziemy, mamo? – jęknęłam. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mam w gardle olbrzymią gulę.

– W bezpieczne miejsce – rzuciła natychmiast w odpowiedzi i pociągnęła za swoje ucho torby, co sprawiło, że i ja musiałam ruszyć się z miejsca.

Szliśmy spory kawałek piechotą. Potem wsiedliśmy do przeładowanego pociągu towarowego. Ojciec objął matkę, zapewniając swoimi szerokimi ramionami coś w rodzaju prywatnej przestrzeni dla naszej rodziny. Mama płakała cicho, Olenka przysypiała w jej ramionach, a ja obserwowałam, jak świat za nami płonie.

Słyszałam rozmowy osób, które z nami podróżowały. Ktoś mówił coś o nowej żelaznej kurtynie, która odgrodzi Ukrainę od cywilizowanego Zachodu. Nie do końca to rozumiałam. Nie widziałam żadnej kurtyny. Wszechobecne pożary i unoszący się w powietrzu krztuszący dym przywodziły mi na myśl raczej płonące papierowe domki, jak te na makiecie naszego miasteczka, którą mieliśmy w szkole.

Szkoła… ciekawe, czy jeszcze ją zobaczę, pomyślałam. Kłębiły mi się w głowie podobne pytania odnośnie domu, znajomych, kuzynów, ciotek i naszej sąsiadki, pani Iryny, która przeżyła wiele wspaniałych historii i zawsze chętnie o nich opowiadała. Była bardzo sympatyczną staruszką, choć dosyć schorowaną. Pewnie nie dałaby rady opuścić domu tak szybko jak my.

Równomierny stukot pociągu wkrótce mnie uśpił. Przebudziłam się, kiedy mama potrząsnęła lekko moim ramieniem.

– Zaraz będziemy na miejscu. Spójrz. – Wskazała wzrokiem na lokomotywę. Nasz wagon był jednym z ostatnich, więc dobrze widzieliśmy, jak przód pociągu wchodzi w zakręt. Jednak to, co stało się później, nie dawało się już tak łatwo wytłumaczyć.

Nagle rozległ się wyraźny dźwięk jakby przedzieranego papieru. Nie wierzyłam własnym oczom. To przypominało rozdarcie w rzeczywistości. Otaczające nas lasy i pola rozstąpiły się jak przedarta fotografia, a spomiędzy nich biło światło. Lokomotywa wjechała w tę przerwę, jak gdyby był to zwyczajny element trasy.

Jakiś mężczyzna stanął w wejściu do wagonu i zawołał:

– Udało nam się. Teraz będziemy bezpieczni.

Spojrzałam na mamę, która uśmiechała się z ulgą. Łzy na jej policzkach były tym razem pokłosiem radości.

Pociąg przeszył papierową granicę i brzegi znanej nam dotąd rzeczywistości załopotały od podmuchu powietrza. W ułamku sekundy światło napełniło moje oczy i sama też poczułam spokój. Po drugiej stronie krył się zupełnie inny świat.

To nie był wcale koniec, tylko nowy początek, pani Iryno.

* * *

Blog Patowy | Instagram | Wattpad

* * *

Wpis na Facebooku