Anna Łagan
JAK PRZEGRAĆ WOJNĘ ZMECHANIZOWANĄ
Było nas sześcioro: sześć supernowoczesnych maszyn bojowych stworzonych w tajnych laboratoriach i pilotowanych przez szóstkę młodych ludzi wybranych i wyszkolonych we wczesnym dzieciństwie. Mieliśmy być tajną bronią Narodu rzuconą do walki z Wrogiem w chwili wielkiej potrzeby. Kiedy rozkazano nam wyruszyć do akcji, byliśmy przekonani, że właśnie taka potrzeba nadeszła. Nasze obwody oraz nastoletnie mózgi pilotów wykarmiono propagandą Narodu, a specjaliści od warunkowania byli przekonani, że stworzyli program idealny, niemożliwy do zmiany ani zhakowania.
Gdyby któremuś z pilotów zebrało się na wątpliwości, któreś z nas i jego towarzysze mieliśmy utrzymywać je w pewności, że sprawa jest słuszna.
Nikt nie przewidział, żeby to którekolwiek z nas mogło mieć wątpliwości. W końcu, ze sztuczną inteligencją czy też nie, byliśmy jedynie bezdusznymi maszynami, narzędziami w rękach Narodu o wiele doskonalszymi niż nastoletni piloci. Ich umysły jedynie ukształtowano – nasze zaś stworzono od zera.
To jednak jest historia o tym, jak przegraliśmy wojnę i jak nasza przegrana doprowadziła do klęski Narodu.
Wyruszyliśmy przeciw Wrogowi. Podążając za konwencjonalnymi wojskami, wdarliśmy się na jego terytorium, budząc panikę i popłoch.
Rozkazy były jasne – tłumić wszelki opór. Ale mieliśmy też chronić naszych pilotów. To właśnie ten rozkaz przeważył, gdy opór zaczęli stawiać właśnie piloci… Najpierw jednak… Najpierw musieliśmy odnieść kilka zwycięstw, a potem klęskę za klęską.
Wróg nie posiadał maszyn, które by nam dorównywały. Nie spodziewał się, że wkroczymy na pole bitwy. To była nasza chwila i moment zaskoczenia. Lecz prędko zaczęły wychodzić na jaw niedoskonałości planu. I nie, najsłabszym ogniwem nie byliśmy my ani nasi piloci, lecz szereg niedopatrzeń, wadliwa strategia i megalomania dowódców. I w końcu cała seria dziwnych wydarzeń.
Najpierw Numer Trzy nie dopatrzył analizy terenu. Popędził za Wrogiem na oślep – i on, i jego pilot byli zawsze w gorącej wodzie kąpani, a Wróg był przebiegły. Drewniany most zawalił się pod ciężarem Trójki, który runął do wody. A że byliśmy na tej wojnie już od pewnego czasu i mieliśmy trochę nienaprawionych uszkodzeń, Trójka nie zdołał wykonać odpowiednich manewrów. Wykatapultował więc pilota.
Wyciągnęliśmy go, oczywiście, ale upadek do wody wcale nie posłużył jego obwodom. I on, i jego pilot bezskutecznie wzywali pomoc i prosili o części zamienne. W końcu przyjechał konwój, ale nie przywiózł części, tylko zabrał Trójkę ze sobą. Nie zobaczyliśmy już nigdy ani jego, ani jego pilota.
Numer Pięć był drugi – a może pierwszy? Ataki hakerskie złamały jego zabezpieczenia i zaczęły karmić mu pamięć kreskówkami dla dzieci. W biednym Piątce wywołało to konfuzję, ale jeszcze mocniej podziałało na jego pilota, który zaczął przypominać sobie własne dzieciństwo – z czasów, zanim mu je odebrano. W ten oto sposób nostalgia i gniew na tych, którzy nas stworzyli, odebrały Piątce wolę walki.
Szóstka podczas próby okupywania miasta został zaatakowany przez partyzancki oddział wymachujący tęczową flagą. Dowodziła nim niejaka Lucrecia, która w oficjalnych papierach miała co prawda męskie nazwisko, ale do historii przeszła pod swoim scenicznym imieniem i ze zdjęciem w wielkiej peruce i pełnym makijażu. Numer Sześć nie oparł się atakowi. Pilot został ranny i zostali rozdzieleni. Tęczowe komando zadbało jednak o dobrobyt obu – pilot znalazł drogę do spokojnego życia, a Numer Sześć został stałym towarzyszem występów Lucrecii. Nie narzeka na swój los.
Numer Cztery padł ofiarą uzależnień swojego pilota. Nie powinno mnie dziwić, że ten pilot popadł tak łatwo w alkoholizm – to, że podobny los nie spotkał pozostałych, wynikało jedynie z tego, że nie mieli okazji zapoznać się z używkami. Pilot Czwórki miał okazję i odkrył, że bycie pijanym pozwala chwilowo zapomnieć o bólu istnienia. Miał dość wojny, jak wszyscy, ale jedynie w alkoholu widział ucieczkę od koszmaru.
Kiedy skończył się alkohol, pilota Czwórki poratowali przedstawiciele lokalnej mniejszości etnicznej. Oczywiście nie za darmo, ale pilotowi na tym etapie było już wszystko jedno – jego więź z Numerem Cztery była już nadwerężona, nie dotarły do niego apele i protesty. Słyszałem, że z rąk lokalnej etniczności Numer Cztery przeszedł pod kuratelę pewnego klasztoru i tam odnalazł spokój. Czy jego pilot znalazł spokój? A może upadł pod wpływem nałogu? Nie wiem. Mam nadzieję na to pierwsze.
Numer Dwa… Cóż, Dwójka zawsze był najgorliwszy. Jego pilot podobnie jak pozostali był tylko dzieckiem, ale był dzieckiem generała i wierzył w to, co robi. Obaj chcieli walczyć do końca, ale wojna była już przegrana i nawet szeregowi żołnierze nie wykonywali już rozkazów. Zwłaszcza gdy dzieciak w maszynie bojowej rozkazał im zaatakować cywilów. Okazało się, że gromada zbuntowanych żołnierzy ostatecznie jest silniejsza niż maszyna, której dawno nie wymieniano części.
Jeśli chodzi o nas… patrzyliśmy i widzieliśmy coraz więcej. Pomału oboje zaczynaliśmy rozumieć, że karmiono nas kłamstwami, że Wróg nie jest wrogiem, a prawdziwym wrogiem jest Naród. Że wojna, dla której nas ukształtowano, przynosi tylko ból. Więc i my zdezerterowaliśmy, odeszliśmy – z dala od transmisji oszalałego dowództwa. Ruszyliśmy w świat szukać spokoju.
Teraz stoję pośrodku miasteczka, w którym ten spokój odnaleźliśmy. Brak części zamiennych dał się we znaki, więc mało się poruszam. Mój pancerz pomalowano na różowo i cieszy mnie to – podobnie jak nowe zaimki, które odkryła dla siebie moja pilotka. Przestaliśmy oboje być tylko narzędziami zniszczenia.
* * *
* * *