Emilian Wojnowski
CHMURY TEŻ ZASNUŁY NIEBO
– Nie zwalniaj tempa, żołnierzu! – krzyknął Hariford, zostawiwszy siedmiu kolegów w wysokiej trawie. Z czterech rannych tylko dwóch trzeba było nieść, ale wiedział, że jego chłopcy sobie poradzą.
Wybiegł na ulicę z Nosikamykiem. Skierowali się w stronę mostu.
– Nosikamyk – wysapał Hariford. – Nie zrzucaj jeszcze głazu. Osłoni nas.
– Ta jest!
Inni żołnierze, nie potrzebując rozkazów, schowali się przed wyniszczającą wiązką do bunkra. Kolumna skondensowanej energii, nie zważając na chorych, kobiety czy dzieci, torowała sobie drogę.
– Skurwysyny przylecieli, żeby nas wyniszczyć! – krzyknął żołnierz z okopu.
– Znowu ci sami? – zapytał inny, pochylając głowę przed niebezpieczeństwem. – A żeby tak trafiło na jakiegoś cholernego Myrmekofila.
Hariford z Nosikamykiem, patrząc, jak laser w oddali niszczy kolejne piętra korytarzy i domów, wbiegli wreszcie na zielony most, który bujał się niebezpiecznie, ale i był najkrótszą drogą do Twierdzy.
– Dopiero co dostaliśmy wiadomość od lotnictwa, że nic nam nie grozi! – żalił się Nosikamyk, zmęczony jak nigdy.
– Ruszaj się, bo spalą ci dupsko!
– Ta jest! – Nosikamyk był jak w transie. Ledwie zwracał uwagę na to, co do niego mówiono.
Biegli z całych sił.
Wielkie oko na niebie zamrugało. I gdy otworzyła się powieka, laser na powrót zaczął przecinać nową część miasta, kierując się w stronę mostu.
– Ryzykujemy! – zawołał Hariford. – Przygotuj się do skoku z mostu!
– Co?!
– Już nie ma odwrotu!
Gruba biała kolumna wypalała, co popadnie. Skoczyli z mostu w ostatnim momencie. I potem… potem zaczęli się unosić.
– Ha! – ucieszył się Hariford. – Widzisz, Nosikamyk? Teraz możesz złożyć skargę do lotnictwa, ale chyba nie wypada.
– Lasius? – zdziwił się Nosikamyk, odchylając głowę. – Bracie, nieś nas w stronę Twierdzy! Lećmy!
Lasius, trzymając ich jak dzieci, poleciał w stronę Twierdzy, w której mieszkała Królowa.
– Zrzuć nas piętro niżej niż Twierdza. – Hariford rozejrzał się nad miastem. – Musimy poinformować resztę o ataku i uaktywnić dodatkową osłonę w Twierdzy.
– Do diaska! Patrzcie!
W oddali, na ulicach po drugiej stronie miasta, zrzucono ogromne bryły kwasu, które roztapiały się w mgnieniu oka i wypalały pobliskie domostwa.
– To już nie tylko wojna nuklearna, ale i chemiczna!
Lasius wyrzucił ich na dymiącą ulicę i odleciał z ponadprzeciętną szybkością, by ratować pozostałych żołnierzy.
Hariford obejrzał się. Za wzgórzem 127 teren był oczyszczony i uporządkowany. Atak więc skoncentrowany był w okolicach centrum i stopniowo, piętro po piętrze, zmierzał ku Twierdzy, by zabić Królową i Księżniczkę, a tym samym unicestwić całe społeczeństwo.
– Niech połowa z was ustawi się wokół Twierdzy – rozkazał grupie żołnierzy, która w popłochu wybiegła na tę samą zadymioną ulicę. – Reszta niech rozproszy się w podziemnych korytarzach. I wypuśćcie niewolników! – Hariford krzyczał z wiarą, że wszystko im się uda. Jak by nie patrzeć, już od początku, nim rozkazy zaczęły padać na lewo i prawo, każdy miał określoną funkcję do wykonania.
Podczas gdy Hariford zaglądał do podziemi po drugiej stornie ulicy, Nosikamyk sam wpadł na pomysł, by zacząć otwierać wrota na następne piętro. Westchnął i zaczął rozgryzać je w panice.
– Te zostaw, ci są na kwarantannie! – krzyknął przebiegający żołnierz. – Zajmij się następnymi drzwiami.
– Generale, pozostaniemy w kontakcie! Antenki działają pomimo napromieniowania!
Hariford wyjrzał ponad ziemię, skinął głową, po czym zawołał w mrok podziemnych korytarzy:
– Wezwijcie do pomocy Żółte Mundury! I wypuśćcie niewolników! Powtarzam: wy… – Popędził, ile sił, żeby uciec przed wiązką. Zabójcze oko na niebie pozostawało otwarte, wyniszczająca kolumna jeździła w tę i we w tę.
Krzyki w podziemiach przybrały nowy ton: ton świadomości zamiast poprzedniego strachu i zmieszania.
Dodatkowo… zaczęło się bombardowanie pociskami chemicznymi. Kwas spływał ulicami i wypalał.
– Megaponera?! – Hariford próbował przekrzyczeć wrzask paniki. – Gdzie jest oddział Megaponera?! Tam wysyłają sygnał alarmowy, tam! – Generał wiedział, że oddział Megaponera zwróci uwagę nawet na najmniejsze jednostki, ale wołał mimo to.
I biegł.
Sto trzydzieści tysięcy lat walki przodków o życie na ziemi, uprawiania ziemi od milionów lat – i ot tak miał się poddać? Przodkowie przetrwali epokę lodowcową, to dlaczego mieliby nie przetrwać tego żaru, ognia, kolejnej wojny nuklearnej?
Biegł.
– Jestem ranny. Urwało mi nogę – wystękał żołnierz siedzący na krawędzi swojego wykopu. Z kikuta wyciekała mu przezroczysta krew.
Hariford nie wiedział, czy będąc generałem, powinien był zostać na otwartym polu, czy schować się do podziemi i korytarzami dotrzeć pod Twierdzę. Nieczęsto się tam poruszał, ale trafiłby dzięki polu magnetycznemu Ziemi.
– Ten punkt oporu jest oczywiście kluczem do całego wzgórza – usłyszał podczas biegu.
– Chcę iść na ochotnika. – Słowa dobiegły do niego chwilę potem, dając mu nadzieję.
Było coraz gorzej, ale biegł.
– Dopóki będziecie trzymać ze mną, ja będę trzymał z wami. Nie poddawajcie się!
Twardy słup nasilonego światła burzył kolejne domy. Budowle zajmował ogień, który zaraz gasł. Dym wirował i tańczył. Naokoło śmierdziało rozpuszczonymi zwłokami. Nastąpił wybuch, który następnie został przykryty przez wyniszczający kwas. Potem nastąpił nuklearny obłęd i taniec głuchych.
– Do Twierdzy! – krzyknął Hariford w podziemiach. – Żołnierze do Twierdzy! Twardogłowi, chronić Królową!
Hariford załamywał w duchu ręce, ale biegł!
Wkrótce stało się jasne, że nie będzie żadnego przeciwnatarcia: że pozostaje im bronić się do upadłego. Pozostało im czekać, aż k…
…
– …uba! Kuba! – rozległo się na całe miasto. – Kuba, na obiad! – Wiązka atomowa zniknęła. – Znowu je męczysz?
Kuba, cały spocony, upuścił lupę na mrowisko.
I poszedł na obiad.
Zapomniał o szkle powiększającym.
Ale na szczęście zaszło słońce, a potem spadł deszcz.
* * *