Mikrofikcja: Babuszka

Jakub Chilimończyk

BABUSZKA

(tekst zainspirowany prawdziwą panią i skrzaciną: https://www.instagram.com/skrzathelpik/)

Są na tym świecie rzeczy nieśmiertelne.

I, być może, taka była też babuszka. Mieszkała sobie poza miastem, nieopodal wsi, na skraju bajorka, gdzie kaczeńce rosły, a kawałek obok mekonops bukwicolistny. Dalej, trochę po sąsiedzku, ale jednak z poszanowaniem przestrzeni kwiatów, które były tu pierwsze, miała swój ogródek, a w nim standardowo… no, wiadomo, co można znaleźć w ogródku babuszki.

Choć babuszka miała jedną rękę, to radziła sobie znakomicie w życiu. Dorabiała na robótkach, a czasem naprzygotowywała rzepy, kalarepy albo rzodkiewek w słoikach i dawała po sąsiedzku do pracy miejscowym. A oni wtedy to jej chleb ze sklepu przywieźli albo nawet całe zakupy zrobili.

Za rozrywkę miała wnętrze własnej głowy, bogate w historie i przeżycia, ale też i wyobraźnię – a że babuszka nie lubiła gmerać w tym, co było, to skupiała się na tym, co być może. Patrzyła sobie na miasto, w międzyczasie na wskroś biegnąc wzrokiem przez pola słoneczników, co aż pod niebo błękitne kwitły.

Nie wierzyła, jak gadali czasem sąsiady, że świat na psy schodzi. Pamiętała, że jej dziadowie już gadali, że na psy, ojciec z matką, że na psy, a teraz i nowe pokolenie, że na psy. Tych psów to już na cały zaprzęg być powinno, a jakoś nigdzie ich nie widać. Więc babka wiedziała, że to tylko gadanie. Babuszka to w ogóle nosa miała do takich rzeczy – jako dziecina się domyśliła, że ten cały Mikołaj to ściema, żadnego kicajca w Wielkanoc nie ma (kto to widział, by królik jajka roznosił?), a ludziom to trzeba pomagać, bo nie każdy zły przeta!

Babka miała nosa.

Więc wiedziała, że tego dnia coś się szykuje. Chmury jakby ciemniejsze, wszyscy coś zdenerwowani, po wiosce się przeszła, zmartwione miny mieli jakieś. Coś w powietrzu wisiało, marazm jakiś i kruczy wrzask, więc babuszka wiedziała, co robić.

Bo babuszka wiedziała, jak rozpoznać wojnę. Patrzyła jej w ślepia, lała ją po mordzie aż puchło i ani myślała się bać, choć dawno to było. W zamian jej wojna rękę odebrała, ale wtedy babuszka prała po mordzie drugą ręką, dwa razy silniej, coby wyrównać niedostatki.

Tego dnia wstała i zaczęła dziergać skrzacinę. A także czyniła przygotowania.

Kilka dni później przybyli pierwsi. Babka odłożyła powijaki skrzaciny i machnęła ręką, by podeszli.

– Wojna? – zapytała.

– Tak. Dom straciliśmy. Nie mamy gdzie…

– To właźcie. Od dzisiaj to wasz dom. Aż wroga odeprzemy.

A że z babuszką się nie dyskutowało, to i weszli do środka posłusznie. I tam już zostali.

Babuszka zaczęła dziergać skrzacinę bardziej zawzięcie, jakby miała zamiar stworzyć lalkę-bohatyra, włóczkowego herosa, który wojnie powie won i wywali napastnika. Czasem przestawała, coby gości dokarmić, koców im dać, z dziećmi się pobawić, z rodzicami pogadać, otuchy dodać.

Kilka dni później dołączyli kolejni. Ranni, w bandażach, dźwigający resztki dobytku niczym dzieci zabawki, z którymi nie potrafiły się jeszcze rozstać. Zobaczyli babuszkę i sami podeszli.

– Babuszko, można wody?

A babuszka spojrzała jeno hardo, z góry dając do zrozumienia, że jakakolwiek odmowa spotka się z siniakiem i guzem.

– Obiadu można. Zostać można. I spać można. Aż wroga odeprzemy.

Nie protestowali. Na dobroć się nie protestuje, dobroć się przyjmuje, a babuszka lubiła, jak przyjmowali ją w milczeniu i pokorą, nie dziękując. Kiedyś ona będzie potrzebowała pomocy, to się odwdzięcza.

Skrzacina tego dnia zaczynała mieć już nóżki.

Kilka okienek kalendarza dalej, a zjawili się kolejni. Grupy całe. Babuszka zagrodziła im drogę, kiedy chcieli przejść i wskazała chatę.

– Ale babuszko, miejsca nie starczy!

– Starczy. Włazić.

Więc weszli.

Tego dnia ktoś inny pozbierał rzodkiewkę, kalarepę i rzepę, kto inny zupę zrobił, ludzi nakarmił, koce rozdał i rozmawiał. A babuszce nie przeszkadzali, więc dziergała skrzacinę i zastanawiała się, czy jej wąsiki jakie dorobić.

Któregoś dnia późniejszego znów nadeszli. Niby inni, ale tacy sami – rodacy to rodacy, bez znaczenia jakieś detale. Spojrzeli nieśmiało, a babuszka śmiało zaprosiła do środka i oddała w dobre ręce tych, którzy się już rozgościli.

Skrzacina była już gotowa. Kiedy nie patrzyła, ktoś przyozdobił jej kubraczek kwieciem słonecznika, a górę (pewnie kto inny) pofarbował ekstraktem z mekonopsa.

Mała włóczkowa bohaterka miała wąsiki, oczka ukryte pod kapelutkiem, śliczne nóżki w bucikach oraz wielką siłę w małym, miękkim, puchatym ciałku.

– Ooo – zawołała jedna dziewczynka. – Jak się nazywa?

– Nadija – odpowiedziała babuszka.

– Mogę się nią pobawić?

– Musisz! – zaśmiała się staruszka. – Ale nie bawić. Musisz się nią opiekować. Dbać o nią. I dzielić się nią. Rozumiesz? Nie można być egoistycznym. Nadiją trzeba się dzielić. To jest bardzo silna skrzacina i ochroni nas przed złymi ludźmi, wiesz?

Dziewczynka pokiwała głową. Wydawała się rozumieć – chociaż może dobrze udawała?

Babuszka nie pamiętała już, jak była młoda. Ale postanowiła jej zaufać.

A następnego dnia zjawił się wróg.

Najpierw usłyszeli stalowy warkot. Unosił się nisko, jakby wydobywał się gdzieś od spodu, z otchłani pod ziemią. Potem doszedł do tego rytm, charakterystyczny tup-tup wojskowych kamaszy.

Z chaty wyszedł naród.

Oko czołgu wyłoniło się zza drzew wraz z żołnierzami i spojrzało na babuszkę. Babuszka odwzajemniła spojrzenie bez strachu. Wstała i podeszła do płota, harda oraz gotowa prać wojnę po pysku.

A ona objawiła się w postaci młodego żołdaka. Widziała, że soldat nie chce tutaj być: przestraszony, chudy i zestresowany niczym młodziak na maturze.

– Poddajcie się! – krzyknął. – A darujemy życie.

– Nie – pisnęła dziewczynka za babuszką, unosząc w górę skrzacinę. – Idźcie sobie! Zniszczyliście mi huśtawkę. Nadija was przegoni.

Żołnierz spojrzał na dziewczynkę, zdezorientowany.

– Poddajcie się – powtórzył słabo.

– Nie – odpowiedziała babuszka.

Oko czołgu przesunęło się nieco, mierząc w naród.

Ale naród się nie bał. Wystąpił naprzód, gotów bronić chaty i babuszki.

Żołnierz załamał się i jęknął błagalnie:

– Proszę, ja nawet nie chcę tutaj być.

– Odejdź więc.

Zawahał się. Rozejrzał się, powiódł po twarzach narodu, ale wszyscy mieli ten sam niezłomny wyraz twarzy, gotowi bronić, walczyć i nie ustąpić ziemi.

Młodzieniec skinął głową. I dał rozkaz odwrotu. Odjechali, by więcej nie wrócić.

– Babuszko – zapytała dziewuszka. – Co teraz?

– Idziemy do domu, dziecko. I dbamy o nią. – Wskazała na skrzacinę Nadiję z lekkim uśmiechem.

Bo Babuszka Ukraina wiedziała, że są na tym świecie rzeczy nieśmiertelne i niezlęknione.

I ona była jedną z nich.

* * *

Post na Facebooku